Firma Nic, czyli Nothing to nowy gracz na rynku. Jej założycielem jest Carl Pei, współzałożyciel i były CEO doskonale znanego w kręgach technologicznych producenta smartfonów, firmy OnePlus. W drugiej połowie 2021 roku pojawiło się pierwsze dziecko marki Nothing – prawdziwie bezprzewodowe słuchawki ear (1). Na pierwszy rzut oka wyróżniają się przede wszystkim niebanalnym designem. Jednak co oferują poza nim?
Na papierze jest wszystko, czego można oczekiwać od słuchawek true wireless w 2022 roku – aktywna redukcja szumów, tryb transparentny oraz do 34 godzin działania razem z etui. Nothing ear (1) mają wedle zapewnień oferować “czysty i precyzyjnie dostrojony dźwięk”, czego dowodem ma być strojenie przez Teenage Engineering. Czy rzeczywiście ear (1) są tak dobre?
Zawartość zestawu
Na dzień dobry wita nas niewielkie, czarne pudełko z nadrukowanym wizerunkiem słuchawek i podstawowymi informacjami. Żeby je otworzyć, musimy oderwać jeden z jego boków – nie jest to zbyt estetyczne na wypadek ewentualnej dalszej odsprzedaży. Wewnątrz znajduje się kolejny, już właściwy, srebrny kartonik. W nim ulokowano:
- Słuchawki z etui ładującym;
- Krótki kabel USB – USB typ C w białym oplocie;
- Trzy pary nakładek silikonowych S-L;
- Instrukcja obsługi
Wygląd i jakość wykonania
To, co na pewno można powiedzieć o wyglądzie Nothing ear (1) to fakt, że są oryginalne. Nie ma na rynku drugiej, podobnie wyglądającej pary. Model ear (1) dostępny jest w dwóch kolorach, białym oraz czarnym. Etui ładujące jest w dużej części przezroczyste – cała klapka i kawałek dołu. Już na dzień dobry w oczy rzuca się to, że przez przezroczystą, lekko przyciemnianą klapkę widzimy słuchawki ulokowane wewnątrz. Na dole klapki znalazło się wgłębienie na palec, które (chyba) ma ułatwiać chwyt etui. Dla mnie nie było ono przydatne i pełni jedynie walor wizualny.
Na prawej bocznej krawędzi znalazło się złącze USB-C oraz przycisk parowania. Tworzywo, z którego wykonano etui jest względnie dobrej jakości – nie ugina się pod naciskiem i nie trzeszczy. Niestety, plastik ten mocno łapie rysy i mój egzemplarz już po kilku dniach zebrał ich sporo, głównie na spodzie. Zawias jest stabilny, szkoda jednak, że kształt futerału nie ułatwia za bardzo jego otwarcia w jednej dłoni.
Wewnątrz słuchawki wkładamy nietypowo, bo na ukos, a piny do ładowania z magnesami umieszczone są pod kątem. W górnej części nadrukowano napis “ear (1) case”, a w dolnej niewielką diodę LED. We wgłębieniach na słuchawki znalazły się kropki biała i czerwona ułatwiające identyfikację prawej i lewej słuchawki.
Same słuchawki to dość typowa, “patyczkowa” konstrukcja. Górna część jest umieszczona pod kątem, trochę jak w AirPods Pro. Dół natomiast, czyli wspomniany patyczek jest prostokątny. Jego front wygląda jak płytka PCB i nadrukowano na nim ciekawą czcionką napis Nothing ear (1). Są tutaj także dwie maskownice od mikrofonów. Od drugiej strony element ten jest przezroczysty, przez co widzimy elementy wewnątrz. Całość prezentuje się niezwykle ciekawie i po prostu oryginalnie, podczas testów wiele osób pytało mnie, co to za model słuchawek, bo wygląd przyciągnął ich uwagę.
Wygoda użytkowania
Nothing ear (1) to naprawdę bardzo wygodne i lekkie słuchawki. To jedne z tych słuchawek, które dają wręcz zapomnieć o sobie, gdy są w uszach. Nawet długie słuchanie muzyki czy oglądanie filmów nie powodowało u mnie żadnego dyskomfortu, bólu ani ucisku. W odwrotną stronę jest tak samo – słuchawki nie próbują wypadać same z uszu, trzymają się ich dość pewnie, choć odrobinę poruszają się przy przesuwaniu palcem po panelu.
Nieco gorzej radzi sobie pasywna izolacja, choć tu jak zwykle niemało zależy też od odpowiedniego doboru rozmiaru nakładek. Nieco większy hałas potrafi docierać do uszu i wymagać od nas konieczności włączenia muzyki nieco głośniej.
Łączność
Model ear (1) wyposażono w Bluetooth 5.2, który do przesyłania dźwięku w tym wypadku wykorzystuje kodeki SBC i AAC, czyli podstawowe, ale dla większości zupełnie wystarczające. Naturalnie, obie słuchawki możemy połączyć z telefonem niezależnie. Nie ma parowania wielopunktowego, ale w tej cenie to nie jest standardem, więc jego brak w tym modelu nie dziwi.
Przez dwa tygodnie, gdy testowałem Nothing ear (1) nie miałem absolutnie żadnych problemów z łącznością między nimi, a urządzeniami odtwarzającymi. Połączenie było idealnie stabilne, a zasięg bardzo dobry i bez problemu pozwalał na poruszanie się po całym mieszkaniu, podczas gdy telefon leżał w odległym pokoju.
Specyfikacja techniczna
Przetwornik | 11,6mm dynamiczny |
Bluetooth | 5.2 z kodekami SBC, AAC |
Bateria | do 34h z etui, do 24h z etui (z ANC) |
Wodoodporność | IPX4 |
Waga | 4.7g słuchawka, 57.4g etui |
Cena Nothing Ear (1) w momencie publikacji testu: 99 euro (około 470 złotych).
Aplikacja ear (1)
Producent do sterowania słuchawkami przygotował aplikację ear (1), dostępną oczywiście zarówno na Androida, jak i na iOS. Obie wersje nie różnią się od siebie niczym. Na Androidzie słuchawki posiadają dodatkowo Google Fast Pair. Sama aplikacja jest bardzo prosta, żeby nie powiedzieć, że po prostu uboga. Na plus zaznaczam, że apka ma do wyboru motyw jasny i ciemny.
Na ekranie głównym wyświetlają nam się zdjęcia słuchawek oraz ich stan naładowania. Poziom baterii w futerale widoczny jest tylko, gdy słuchawki się w nim znajdują. Poniżej znalazły się dwa przyciski – hear i touch. Po kliknięciu w ten pierwszy przechodzimy do sekcji, w której możemy włączyć ANC lub tryb transparentny. Dalej znalazły się ustawienia equalizera, ale niestety do wyboru mamy tylko cztery presety i brak możliwości stworzenia własnego.
W sekcji touch mamy wyszczególnione, jakie interakcje dotykowe możemy wykonać ze słuchawkami. Niestety, edytować możemy tylko potrójne tapnięcie i dłuższe przytrzymanie. Dwukrotne na stałe przypisane jest dla wstrzymania/wznowienia odtwarzania. Absolutnie świetne jest natomiast przesunięcie palcem w górę/w dół w celu zrobienia głośniej/ciszej. Bardzo doceniłem ten sposób sterowania głośnością, dotychczas miałem z nim do czynienia tylko w Oppo Enco X i Huawei FreeBuds Pro.
Są też czujniki włożenia, które wstrzymują odtwarzanie po wyjęciu słuchawki z uchu, niestety działają one dość ospale i potrafią zadziałać z opóźnieniem. Bez problemu możemy je jednak wyłączyć. Oprócz tego można włączyć tryb niskich opóźnień, a także szukanie słuchawek emitowaniem z nich dźwięku. Naturalnie, jest też aktualizowanie oprogramowania słuchawek – podczas moich testów pojawiła się jedna aktualizacja.
Bateria
Według zapewnień producenta, Nothing ear (1) są w stanie działać do 5 godzin na jednym naładowaniu. Etui ładujące wydłuża ten czas do 34 godzin w przypadku wyłączonego ANC i do 24 godzin z włączoną redukcją szumów. Cóż mogę powiedzieć, osiągane przeze mnie wyniki były niemal w pełni zbieżne z tymi podawanymi przez Nothing.
W trybie mieszanym, używając naprzemiennie włączonego i wyłączonego ANC, uzyskiwałem razem z futerałem wyniki na poziomie od 28 do 32 godzin. To naprawdę dobre wyniki.Pełne naładowanie słuchawek i futerału trwa około dwóch godzin. Ładowanie możliwe jest standardowo, poprzez USB typu C oraz bezprzewodowo, na ładowarce indukcyjnej – za obecność indukcji plus.
ANC, tryb transparentny
Nothing ear (1) posiadają aktywną redukcję szumów z dwoma trybami: maksymalnym i lekkim. Niestety, ale ANC w tym modelu jest po prostu przeciętne. Gdybym procentowo miał określić poziom wycięcia od otoczenia, to byłoby to maksymalnie 30%. Aktywna redukcja szumów w ear (1) średnio radzi sobie z niskimi dźwiękami autobusu, pociągu itd. (co zazwyczaj jest głównym polem do popisu dla ANC), a jeszcze słabiej wypada w starciu z innymi rodzajami dźwięków, jak głośne rozmowy w otoczeniu, czy stukanie klawiatury. Rozumiem, że nie jest to flagowy model, ale i tak mogłoby być lepiej. O ironio, dużo tańsze realme Buds Air 3 radzą sobie znacznie lepiej.
Do dyspozycji mamy także tryb transparentności, który nie ma żadnej regulacji. Sprawdza się on lepiej od ANC. Mógłby być głośniejszy, ale dźwięk docierający do nas przez ten tryb jest naturalny i wyraźny, co powoduje, że odbiór jest przyjemny.
Jakość dźwięku, brzmienie
Reprodukcją dźwięku w Nothing ear (1) zajmują się przetworniki dynamiczne o średnicy 11,6 milimetra. Z kolei za strojenie ma odpowiadać firma Teenage Engineering. Co można powiedzieć o brzmieniu modelu ear (1)? Jest dobre, ale w żadnym aspekcie nie robi wielkiego wrażenia. Nie ma tutaj ani bardzo mocnych basów ani wyrazistej góry, całość to zrównoważona mieszanka. Bas ma bardzo zachowawczy charakter. Zdecydowanie nie można tutaj powiedzieć, by próbował on jakkolwiek dominować. W dużej części sytuacji niskim tonom może brakować mocy i mogą wydawać się chude, ale gdy dany kawałek tego naprawdę wymaga, są w stanie solidnie wybrzmieć. Wciąż jednak zejście w subbas mogłoby być lepsze.
Środek pasma jest neutralny w barwie i bliski – to on stara się grać tutaj możliwie jak najbardziej pierwsze skrzypce. Brakuje mu jednak szczegółowości, to nie jest poziom droższych słuchawek, Nothing ear (1) nawet nie zbliżają się do czołówki w tym aspekcie – mam tu na myśli trochę droższe Liberty 3 Pro, czy nawet podobnie wycenione Liberty Air 2 Pro. Wysokie tony są klarowne i dobrze wyeksponowane. Uchroniono je przed nadmierną sykliwością, więc góra mimo, że jest słyszalna, to nie kłuje. Scena dźwiękowa jest raczej kameralna, ale względnie proporcjonalnie rozciągnięta.
Podsumowanie
Nothing ear (1) to dobre słuchawki true wireless, które urzekają przede wszystkim niebanalnym i absolutnie świetnym wyglądem. Jednak sam wygląd to nie wszystko. Do zalet poza designem z pewnością mogę zaliczyć lekkość i wygodę, bo to jedne z najwygodniejszych słuchawek tego typu na rynku. Świetne jest też sterowanie głośnością przy pomocy przesuwania palcem. Czas pracy na baterii nie odstaje od konkurencji, a indukcyjne ładowanie to także warta odnotowania cecha. Podczas połączeń ear (1) też nie sprawiały problemów, tak samo jak tryb transparent. Brzmienie mimo, że nie robi szału, to jest poprawne i nie można powiedzieć, że słuchawki grają źle.
Niestety producent ewidentnie musi jeszcze sporo popracować nad algorytmami aktywnej redukcji szumów – jest ona po prostu słaba. ANC tylko w niewielkim stopniu wytłumia hałas i nawet tańsze modele są w stanie radzić sobie z tym lepiej. Aplikacja choć nadrabia wyglądem, to jest uboga pod względem funkcjonalności. Nothing ear (1) w oficjalnej sprzedaży kosztują 99 euro, co daje nam jakieś 480 złotych. To niestety niemało jak na słuchawki z dość kiepskim ANC. Jeśli natomiast szukasz po prostu wygodnych i poprawnie grających true wirelessów, które będą przyciągać wzrok, a inni będą pytać Cię co to za ciekawe słuchawki, to ten model jest dla Ciebie. Sumarycznie uważam jednak, że lepszym i kompletniejszym wyborem będą Soundcore Liberty Air 2 Pro, czy nawet tańsze realme Buds Air 3.
Comment here